Misiek. Tak na mnie mówiły. Większość z nich.
Najwyraźniej było w moim wyglądzie lub zachowaniu coś, co prowokowało kobiety do określania mnie tym właśnie mianem. Początkowo nie byłem z tego zadowolony, ale z biegiem czasu doszedłem do wniosku, że nie mam się czym martwić.
Mogłem się przecież urodzić cherlawym patyczakiem o ściśniętym umyśle i wiecznie zmarszczonym czole. Przez całe życie przemierzałbym uczelniane korytarze w kusym sweterku i tanich spodniach z brązowej zerówki, koniecznie z wąskim rozporkiem zapinanym na guziki, doskonale zamaskowany przed kiepskim wzrokiem uniwersyteckiego Amora.
Mogłem też być chłystkiem o posturze i ambicjach Napoleona, wiecznie niedowartościowanym i chcącym coś udowodnić, nie tyle innym, co właśnie samemu sobie. Na celownik brałbym tylko szczupłe i długonogie blondynki, głównie po to, by przechadzając się w ich towarzystwie poszukiwać zazdrości w twarzach mijanych mężczyzn. W wieku lat pięćdziesięciu stanowiłbym żałosną karykaturę samego siebie sprzed lat, rozdzielając oszczędności całego życia pomiędzy alimenty dla ex-szczupłych blondynek, czynsz za wciąż wynajmowaną kawalerkę i weekendowe podrywy „pensjonarek” z powiatowego college’u języków obcych.
Mogłem się urodzić apłciowym gryzipiórkiem w drucianych binoklach, przesiadującym w zatęchłej redakcji miejskiego brukowca. Całe życie strawiłbym na poprawianiu błędów stylistycznych frywolnej dziennikarki, w której durzyłbym się cały – od niedopranych skarpetek, aż po wiecznie czerwone uszy.
Mogłem być gładko wygolonym osiłkiem, mierzącym cały świat długościami swojego członka i marzącym o karierze statysty w przemyśle porno.
Mogłem być brylantynowanym lowelaskiem o jednej brewce wyżej albo spoconym podglądaczem o maślanych paluszkach. Mogłem być…
Nie! – stanowczo nie mam żadnych powodów do zmartwień. Od czasu, kiedy uzmysłowiłem sobie cały ten ogrom niebezpieczeństw, na jakie narażony był materiał genetyczny moich rodziców podczas szlachetnego procesu rekombinacji, żywię do nich dodatkową wdzięczność – właśnie za to, że stworzyli mnie Miśkiem.
Zdrowy rozsądek nakazywałby jeszcze zastanowić się nad jednym tylko problemem: ile w tego typu myśleniu jest agresji spowodowanej żalem do losu, że jednak nie jestem tym, czym bywają inni. Jakież to ludzkie: być ułomnym, a paść się tragedią ułomniejszych. Tylko… czy aby na pewno martwię się tym, że, podczas golenia, zza lustra nie przygląda mi się wysoki i śniady brunet o zniewalająco błękitnym spojrzeniu, pod którym kobietom wacieją kolana? Owszem, byłoby miło, ale chyba szkoda dla mnie takiej fizjonomii. Zmarnowałbym ją, bo nie pociąga mnie ani hurtowe uwodzenie kobiet, ani żadna inna działalność emocjonalno-poznawcza o charakterze wyczynowym; jestem na to zbyt wrażliwy. A poza wszystkim, bardzo lubię swoją pyzatą mordę.
Cóż to jednak znaczy – być Miśkiem?
Otóż… im dłużej się nad tym zastanawiam, tym większej nabieram pewności, że jestem ostatnią osobą na świecie, której powinno się zadać to pytanie. Osobista wiedza Miśka na temat jego miśkowatości nie sprawi przecież, że jego miśkowatość będzie miśkowatsza. Nie muszę tego wiedzieć; to nie ja zauważam w sobie tę cechę lub zespół cech, czymkolwiek by one nie były.
Z pewnością zabrzmi to przewrotnie, ale chwilami wydaje mi się, że nie mam z tą całą miśkowatością nic wspólnego. Ja jedynie czerpię z niej profity, kiedy bywa pożądana (całkiem jak właściciel medalowego psa) lub płacę za nią mandaty (jak wtedy, kiedy mój pupil zrobi kupę przed wejściem do ambasady). Słowem: jako właściciel, nosiciel, czy może najtrafniej 'medium’ miśkowatości – nie muszę niczego wiedzieć o jej rzeczywistym charakterze. Jeśli więc którykolwiek z mężczyzn, w tym również i ja sam, zechciałby się dowiedzieć, co tak naprawdę dla kobiety oznacza termin „misiek” – z zapytaniem winien zwrócić się do niej samej.
Zatem… owa przepełniająca mnie od wewnątrz miśkowatość, czy to wbrew czy może mimo mojej woli, musiała też towarzyszyć mi w ten pamiętny grudniowy poranek… Tak, właśnie wtedy zaczęła się cała ta historia. W ów na pozór zwyczajny czwartkowy poranek nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo ubogie było moje dotychczasowe życie; nie przypuszczałem jeszcze, że świat, który nas otacza jest jedynie lustrem kalejdoskopu; nie podejrzewałem, że niebo bywa bardziej niebieskie, a trawa – bardziej zielona.
C D N