Dlaczego lekarze nie traktują dietetyki poważnie?
Dlaczego nie uznają jej za skuteczne narzędzie terapeutyczne?
W czym tkwią przyczyny tego, że dietetyka jest dziedziną tak niedocenianą i tak nieobecną we współczesnych procedurach terapeutycznych?
W poprzednich artykułach starałem się zwrócić uwagę na dwie ważne przyczyny, a więc powszechną niewiedzę dotyczącą (A.) istoty dietetyki, a więc pojęcia o tym, czym ona tak naprawdę jest oraz (B.) rozpowszechnienia chorób dietozależnych, stanowiących de facto najczęstszą przyczynę przedwczesnych zgonów we wszystkich krajach ‘cywilizacji dobrobytu’.
Dzisiaj przyjrzę się przyczynie trzeciej – systemowi edukacji medycznej w Polsce. System ten dzieli opiekę medyczną na trzy linie frontu walki z chorobą:
1. Linia pierwsza (ATAK) – wydziały lekarski i lekarsko-dentystyczny.
2. Drugą linią frontu (POMOC) jest zaplecze laboratoryjne – analityczne, farmakologiczne i biotechnologiczne.
3. Trzecia linia (WSPARCIE) to wydziały tzw. „Nauk o Zdrowiu”.
Ad 1.
Wydział Lekarski
Dietetyka NIE JEST uwzględniona w planie studiów wydziału lekarskiego jako odrębny przedmiot. Sześć lat studiów, 12 semestrów, a więc ~5760 godzin wykładów, ćwiczeń, seminariów i praktyk wakacyjnych – BEZ zajęć z DIETETYKI. Dla niedowiarków zamieszczam linki do planów studiów wydziału lekarskiego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie oraz Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Innych uczelni nie sprawdziłem, więc jeśli wiesz
o uczelni, która prowadzi wykłady z dietetyki
na wydziale lekarskim – będę wdzięczny, jeżeli
wrzucisz info w komentarzu pod artykułem
(lub na naszym kanale YT)
Dietetyka nie figuruje też w spisie 77. (słownie: siedemdziesięciu siedmiu) SPECJALIZACJI lekarskich, jakie dziś honorujemy w Polsce. Co prawda istnieje wśród nich epidemiologia, jednak powszechna wiedza stawia dietetykę raczej bliżej diabetologii. Tymczasem to właśnie epidemiologia – jako nauka analizująca wpływ czynników środowiskowych na występowanie i rozmieszczenie chorób w populacjach – stanowi najbardziej konstruktywne narzędzie badawcze chorób dietozależnych.
Przypomnę:
Choroba dietozależna to taka, która jest skutkiem błędów żywieniowych, a jej cechą charakterystyczną jest to, że w chwili ustąpienia przyczyny (a więc niewłaściwego żywienia) choroba początkowo zatrzymuje swój rozwój, a następnie – jeśli właściwe żywienie trwa – zaczyna się cofać. Przecież ‘cofanie się choroby’ – to właśnie ‘leczenie’.
błędy dietetyczne => objawy choroby
przyczyna => skutek przyczyna => skutek
Nie zapoznając się z dietetyką na studiach – niektórzy lekarze najwyraźniej nie łączą tych kropek.
Skąd ta pewność?
Na naszym kanale YouTube opowiadałem o znajomym z wysokim poziomem cholesterolu. Lekarz zapisał mu tabletki i zalecił ograniczenie boczku. Koniec. Nic więcej nie zlecił ani nie zalecił. Czyli: nie starał się nawet ZATRZYMAĆ rozwoju choroby, o leczeniu nie wspomnę. Próbował ją jedynie SPOWOLNIĆ – i to skrajnie nieumiejętnie, a więc też nieskutecznie; ograniczenie boczku niczego nie zmieni.
Zresztą, co to znaczy: ‘ograniczyć boczek’? Kiedyś pewien lekarz medycyny pracy, prowadzący badania profilaktyczne pracowników mundurowych opowiedział mi o strażaku (cholesterol > 1200 mg/dl; górna granica tzw. 'normy’ to 200 mg/dl) jadającym codziennie rano jajecznicę na boczku z 12 jaj.
Ograniczyć… boczek?
Ad 2.
Na drugiej, tej laboratoryjnej linii frontu (analityka, farmakologia i biotechnologia) – dietetyki nie znajdziemy na pewno. Przeskakujemy więc do linii trzeciej:
Ad 3.
Tzw. ‘Wydział Nauk o Zdrowiu’.
BINGO!
W tym właśnie miejscu tkwi nasz problem.
Przemilczając debilną nazwę (sugerującą, że pozostałe dziedziny medycyny nie są naukami o zdrowiu) przyznam się, że wydział ten sprawia na mnie wrażenie… wysypiska medycznych dziedzin ‘niechcianych’: fizjoterapia, pielęgniarstwo, położnictwo, ratownictwo medyczne, kosmetologia, psychologia zdrowia, no i oczywiście – nasza zguba! – DIETETYKA.
Nie chcę ujmować żadnej z wymienionych dziedzin, w szczególności tym, które posiadają swoje korespondujące odpowiedniki w specjalizacjach lekarskich.
Otóż…
Uważam, że umieszczenie tak ważnej dla zdrowia dziedziny poza pierwszą linią frontu walki z chorobą – jest nieodpowiedzialne i niepoważne. Jest błędem! Wiedza, która może przedłużyć życie milionom pacjentów o dziesiątki lat – powinna spoczywać w głowach lekarzy (!), a nie tzw. ‘dietetyków’ – będących najczęściej ajentami amoralnych sieci handlowych zbijających kabzę na sprzedaży nikomu niepotrzebnych suplementów.
Czyż nie tak właśnie kończy większość absolwentów dietetyki? Chcąc pracować w swoim fachu i cokolwiek zarobić – zmuszeni są opychać suplementy diety, podważając tym samym zaufanie do własnej wiedzy i powagę swojego zawodu.
Dlaczego tak twierdzę?
Sprawa jest banalnie prosta:
Zawodem dietetyka jest uświadamianie innych jak wygląda dieta zbilansowana = taka, która zawiera wszystko, czego organizm potrzebuje. Jeśli zaczyna on sprzedawać suplementy (sztuczne ‘uzupełniacze’ diety), oznacza to, że albo jest głupi, albo niemoralny. Albo nie wie jak wygląda dieta zbilansowana (co po 3 latach studiów I° i dwóch II° oznacza, że MUSI być KRETYNEM), albo wie, ale celowo to ukrywa, żeby zarobić = jest OSZUSTEM.
Każda z tych ewentualności oddzielnie stanowi 100%-owy argument, by nie korzystać z jego usług.
Uniknijmy niedomówień:
Na pytanie Czy dietetyka powinna być odrębną specjalizacją lekarską? – odpowiadam: Nie wiem. Być może nie. Jednak na pewno POWINNA być uwzględniona w planie studiów wydziału lekarskiego – jeśli nie jako odrębny przedmiot nauczania, to przynajmniej jako ważny, osobny dział epidemiologii, wykładany co najmniej przez 1 semestr.
Dlaczego akurat lekarze?
Pomimo wszystkich złych rzeczy, które czasem słyszymy o tym czy tamtym lekarzu – to właśnie LEKARZ jest zawodem, do którego ludzie mają ZAUFANIE.
Wyobraź sobie, że jakiś pacjent dowiaduje się, iż inny pacjent, cierpiący na tę samą chorobę co on – wyleczył się… zmieniając nawyki żywieniowe. Wyłącznie. Do kogo pójdzie z pytaniem „co mam jeść?” No, raczej nie do położnej, fizjoterapeutki czy pielęgniarki.
Do dietetyka? Też nie! Bo „dietetyk jest od ODCHUDZANIA”. (Poza tym i tak nie można mu zaufać, bo ‘rzeźbi nas’ na suplementach).
Zresztą, nawet gdyby pacjenci ufali dietetykom, i tak – prędzej lub później – trafią z powyższym pytaniem do lekarza, aby to z nim skonsultować. Nawet super-kumaty dietetyk jest zawsze zawodowo ‘głupszy’ od lekarza, gdyż zna tylko jedną dziedzinę – swoją. Lekarz tymczasem studiował medycynę przez co najmniej 12 lat (studia + staż + specjalizacja/e), więc – całkiem po prostu – klei w mózgu więcej puzzli.
Tak. To LEKARZ (!) powinien posiadać wiedzę dietetyczną.
Przed wszystkimi innymi – LEKARZ.
Tymczasem… dietetykę wykładamy na wydziale ‘Nauk o Zdrowiu’.
* *
Na zakończenie smutna refleksja.
Czy są jakieś plusy (obecnie nam panującej) ignorancji lekarzy w temacie dietetyki?
Widzę prawie same minusy, ale – niestety – jest też jeden plus:
Znając życie, gdybyśmy od dzisiaj czy od jutra wprowadzili dietetykę do programu nauczania wydziału lekarskiego – biedni studenci zaczęliby się uczyć dokładnie tych samych bzdur, jakie obecnie są wykładane na wydziale ‘Nauk o Zdrowiu’ – bzdur z 60-letnią bródką.
Nie wiem dlaczego tak jest, ale dowolna ewolucja systemu edukacji w Polsce zawsze trwa nie-skoń-cze-nie-dłu-go. Zapewne dlatego, że o zmianach tych decyduje zawsze jakaś administracja państwowa, układając tzw. podstawy programowe. Administracja – jak to administracja – zawsze wszystko ujednolica, spowalnia i spłaszcza, ciągnąc przy tym poziom nauczania w dół. W związku z tym – odkąd sięgam pamięcią – nasz system edukacji jest zawsze o 2 – 3 pokolenia spóźniony w stosunku do postępów nauki.
Dietetyka nie jest tu wyjątkiem.
Żeby nie być gołosłownym – w podręczniku wydanym w 2013 roku, znajdujemy wiedzę nieaktualną od 30 lat. Konkretnie:
Według podręcznika – w posiłkach pacjentów chorych na nowotwór złośliwy białko zwierzęce powinno stanowić 22,5% energii pożywienia (sic!)
?!
Tymczasem…
Białko zwierzęce jest PROMOTOREM zmian nowotworowych!
Białko zwierzęce w ilości 20% energii pożywienia, a więc NIŻSZEJ NIŻ ZALECANA W PODRĘCZNIKU – u szczurów i myszy chorych na nowotwór złośliwy (rak sutka i rak wątroby) prowadzi do śmiertelności równej 100% w ciągu 1 roku. (I odwrotnie: eliminacja białka zwierzęcego z diety prowadzi do pełnej przeżywalności myszy i szczurów; zmiany nowotworowe nie znikają, jednak zatrzymują swój wzrost.)
Jednym zdaniem:
Wg podręcznika pacjenci nowotworowi powinni żywić się PROMOTORAMI zmian nowotworowych w ilości gwarantującej szybki zgon.
B R A W O, panie i panowie profesorowie-dietetycy. B R A W O !!!
Zapewne m. in. właśnie tego uczyliby się też młodzi lekarze, gdybyśmy dzisiaj wprowadzili dietetykę na katedry sal wykładowych wydziału lekarskiego.
Wydaje się, że jedynym wyjściem z takiej sytuacji jest zrewolucjonizowanie systemu państwowej edukacji medycznej, co, niestety, jest poza moim doraźnym zasięgiem.
Wszystko, co mogę zrobić, to… stworzyć kącik ‘Zdrowie od Kuchni’ i próbować dotrzeć do lekarzy i pacjentów samodzielnie.
Ryszard Dziewulski
* *
Dzień dobry! Uczelnią o jakiej mi wiadomo, że prowadzi zajęcia z dietetyki dla studentów-przyszłych lekarzy-jest Wrocławski UMED. Dietetyka była tam prowadzona w wymiarze jednego seminarium. Mało, no, ale była. Chciałabym odszukać badania(wpływ białka zwierzęcego na rozwój nowotworów u myszy) o których wspomina Pan w powyższym artykule. Czy mogłabym prosić o źródło?
Pani Aniu,
Oryginalne, pierwsze doświadczenie, do którego odwołuje się prof. Colin Campbell (a więc to, które uruchomiło lawinę podobnych doświadczeń) przeprowadzone zostało w Indiach i opublikowane w lutym 1968 roku w 'Archives of pathology’ (nr 85, str. 133-137) – autorzy Madhavan T. V. i Gopalan C. Nosiło tytuł: „The effect of dietary protein on carcinogenesis of aflatoxin”.
Zachęcam Panią jednak bardzo mocno do lektury książki Campbella 'The China Study’, która w Polsce została opublikowana pod zmienionym tytułem: 'Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie’. /Wydawnictwo Galaktyka/
Problem, o który Pani pyta (i który jest też powodem powstania niniejszej witryny) stał się istotą naukowej kariery prof. Colina Campbella, który poświęcił tej sprawie całe swoje życie. W książce odnajdzie Pani obszerne omówienie problemu, a także – w przypisach – odwołania do naukowych publikacji setek artykułów, wraz z ich źródłem.
Zachęcam też do lektury mojego opracowania książki 'Stop Feeding Your Cancer’ dr Johna Kelly’ego, (dostępnego w menu głównym); Kelly pokazuje, w jaki sposób dieta pozbawiona białka zwierzęcego oddziałuje na pacjentów nowotworowych.
Pozdrawiam 🙂